Im większa nasza ofiara, tym większa nasza korona – J. Ex. x. bp Donald J. Sanborn na Święto Męczenników Kanadyjskich
29 września 2021
Tytuł oryginalny: The Greater Our Sacrifice, the Greater Our Crown, by Most Rev. Donald J. Sanborn
Źródło: https://www.youtube.com/watch?v=itJqyY6CT50
W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego Amen.
Św. Ignacy [Loyola] powiedział te słowa: Człowiek został stworzony, aby chwalić, czcić i służyć naszemu Panu Bogu, a tym samym zbawić swoją duszę. Wszystko inne na ziemi zostało stworzone ze względu na człowieka, aby pomóc mu osiągnąć cel, dla którego został stworzony. Wynika z tego, że człowiek musi tego używać tak dalece, jak w nim pomaga i powstrzymywać się od tego tam, gdzie utrudnia ten cel. Dlatego musimy szkolić się, aby być bezstronnym w naszym podejściu do całej stworzonej rzeczywistości, pod warunkiem, że mamy na to swobodę, to znaczy, że nie jest to zabronione. Tak więc, jeśli o nas chodzi, nie nastawiajmy serca na dobre zdrowie a przeciw złemu zdrowiu, na dobrobyt i przeciwko ubóstwu, na dobrą reputację a przeciw złej, na długie życie a przeciw krótkiemu i tak dalej. Jedyną rzeczą, której pragniemy, mówi, jedyną rzeczą, którą wybieramy, jest to, co ma większe szanse na osiągnięcie celu naszego stworzenia.
Święci synowie św. Ignacego, których święto obchodzimy dzisiaj - wszyscy byli jezuitami - bardzo poważnie rozważali te głębokie słowa swego świętego założyciela. Tych kilka paragrafów nazywane są podstawową zasadą św. Ignacego w jego dziele Ćwiczenia Duchowe. Przestrzeganie tej fundamentalnej zasady zostało doprowadzone do perfekcji przez męczenników północnoamerykańskich [kanadyjskich]. Ci mężczyźni pochodzili z domów w siedemnastowiecznej Francji, kraju w owym czasie, który rozpoczynał erę bezprecedensowego dobrobytu, władzy i prestiżu. Był wiodącym krajem całego świata. W samotności swojego jezuickiego szkolenia ci młodzi ludzie w bardzo żywy sposób nauczyli się tego, co mówi tutaj święty założyciel ich zakonu.
Nauczyli się, że zostaliśmy stworzeni przez Boga dla Boga. Że nie mamy innego celu istnienia, jak chwalić, czcić i służyć naszemu Panu Bogu. We wszystkim, co myślimy, mówimy, robimy, musimy chwalić, czcić i służyć Bogu. Rzeczy tego świata, czy to materialne, czy dobra reputacja, czy długie życie, czy dobre zdrowie i tak dalej, mają wartość tylko wtedy, gdy służą Bogu. Powinniśmy więc być obojętni na te rzeczy, nie dbając o to, czy jesteśmy bogaci czy biedni, czy mamy długie czy krótkie życie, dopóki służymy Bogu. Nie dbając o to, czy mamy dobre czy złe zdrowie, dopóki służymy Bogu.
To przekonanie, że nasze życie jest bezsensowne i bezużyteczne, jeśli nie oddamy go na służbę Bogu, było intensywną zasadą ożywiającą tych męczenników. Już w stosunkowo wygodnym nowicjacie siedemnastowiecznej Francji ci dzielni młodzieńcy stali się męczennikami. Stali się męczennikami w swoich duszach, ponieważ byli zdecydowani przyjąć najstraszniejsze trudy dla zbawienia dusz i na chwałę Bożą i prawdopodobnie ponieść śmierć w torturach jako świadkowie boskości naszego Pana Jezusa Chrystusa. Widzieli i spotykali kolegów jezuitów, którzy wrócili z dzisiejszego Quebecu i północnej części stanu Nowy Jork, i widzieli palce odgryzione przez Indian i słyszeli historie o torturach i śmierci misjonarzy, którzy udali się do tego dzikiego miejsca. Ale to ich nie zniechęciło. Tak ukochali Boga, że ożywiało to ich.
Ci młodzi mężczyźni byli już martwi, kiedy weszli na statek do Nowego Świata. W latach trzydziestych XVII wieku jeden statek na siedem tonął w drodze przez Atlantyk, a tym samym podróżnik narażał się na poważne ryzyko, po prostu próbując się tam dostać. Czy kiedykolwiek wsiedlibyście do samolotu, gdyby co siódmy rozbijał się? Musieli więc być zdecydowani umrzeć, po prostu wsiadając na łódź. Ale na te niebezpieczeństwa odpowiedzieliby, że nie ma znaczenia, czy statek zatonie, czy nie, dopóki wypełniają cel ich stworzenia, którym jest uwielbienie Boga. Ich życie należało już całkowicie do Boga i mógł robić z nimi, co tylko chciał. Byli obojętni, obojętni na sposób, w jaki żyli; obojętni na sposób, w jaki mogli zginąć; obojętni na to, kiedy i w jaki sposób nadejdzie śmierć.
Ich życie z Indianami charakteryzowały nieustanne ofiary; ofiary, które sprawiają, że nawet żarliwa dusza się wzdryga. Nie tracąc czasu po przybyciu, wyruszyli na naukę języka dzikusów, do których zostali posłani by nawracać. W tym celu św. Jan Brebeuf poprosił kilku Indian, którzy mieszkają na północ od obecnie miasta Quebec czy mógłby towarzyszyć im w ich zimowym domu w górach i mieszkać z nimi. Każdy, kto odwiedził Kanadę zimą, wie, jakie to jest zimno. Musiał znosić ciężkie trudy zimna, a także brud, w którym żyli dzicy. Ich jedzenie było obrzydliwe, a sposób, w jaki je przygotowywali, był niehigieniczny. Ale święty, pamiętając o słowach św. Ignacego, cierpliwie to znosił, aby mógł stać się jednym z tych ludzi w zwyczajach i życiu.
Nauczywszy się języka, uczył go innych kapłanów, a w następnym roku wyruszył z Huronami na tereny dzisiejszego Ontario. Aby wtopić się w ich społeczeństwo i zostać przez nich zaakceptowanym, musiał mieszkać całą zimę w długim indiańskim domu, dużym, prostokątnym namiocie lub chacie z wysokim sufitem o długości od 40 do 60 stóp. Mieściły one aż 20 rodzin. A więc 20 rodzin mieszkających w czymś, co ma 40 stóp długości lub 60 stóp długości.
Nawyki dzikusów były nie do zniesienia zarówno dla katolika, jak i dla cywilizowanego Europejczyka. Długie domy wypełniał bardzo ostry smród, będący połączeniem zapachu ciał samych Indian, ekskrementów, które leżały na podłodze, gnijących ciała zwierząt zwisających z krokwi i niedostatecznie wentylowanych ognisk - bo nie było kominów. Ich jedzenie było równie obrzydliwe, jak jedzenie Indian na północ od Quebecu i przygotowywane w podobnie niehigieniczny sposób. To jedzenie musiał jeść. Spędził całą zimę, pierwszą zimę w tych warunkach.
Podczas cieplejszej pogody Indianie nie absolutnie nic na sobie nie nosili, a rozwiązłość była normą ich życia towarzyskiego. Chociaż istniała instytucja małżeństwa, wierność w małżeństwie nie była w żaden sposób szanowana i nie szanowano nawet prywatności. Indianie bowiem dopuszczali się cudzołóstwa w długim domu, otwarcie, na oczach wszystkich. To jest to, co kapłan, Jan Brebeuf, musiał znieść, aby zyskać akceptację i nauczyć się ich języka, aby w końcu nawrócić ich dusze do Chrystusa. Podobne doświadczenia mieli inni księża i bracia misji do Nowego Świata.
Trzeba też powiedzieć, że Indianie byli zarówno czcicielami diabła, jak i kanibalami. Mieli zwyczaj zjadania wojowników-Irokezów, których chwytali, zwłaszcza jeśli okazywali oni odwagę. Co mniej więcej 5 lat odbywało się uroczyste „religijne” święto wśród Indian, podczas którego odkopywali ciała poległych wojowników. Kobiety okazywały chorobliwą miłość do tych martwych ciał, a następnie te ciała – niektóre z nich wciąż rozkładające się z powodu niedawnej śmierci – były zawieszane na krokwiach długiego domu. Naturalnie zwiększało to niezmiernie smród tych miejsc i przyczyniało się do rozprzestrzeniania zarazków i chorób. Nierzadko zdarzało się, że całe plemiona były wyniszczane przez ospę i inne choroby.
Ale to wszystko znoszone było z cierpliwością przez świętych misjonarzy i powinienem tutaj dodać, że ci misjonarze są teraz krytykowani za zakłócanie kultury Indian. Kultury, czyli brudu, kanibalizmu, kultu diabła i cudzołóstwa. To było życie, które prowadzili - był to grzech pierworodny w najwyższym stopniu, wszystkie skutki grzechu pierworodnego, które uczyniły z ludzi dzikusów, a Chrześcijaństwo przybyło, aby uczynić z nich ludzi. Przynajmniej tyle. I są za to krytykowani, za przynoszenie im czystości. Za przynoszenie im podstawowych środków do życia. Za przynoszenie im moralności i Wiary katolickiej. Dziś są za to krytykowani, za „straszne” rzeczy, które zrobili tym Indianom.
Księża ci w końcu uzyskali własny dom, zbudowali własny dom, w którym mieszkali wśród Indian. Ale nawet pomimo ich trudów nigdy nie zostali w pełni zaakceptowani przez Indian. Niektórzy z nich nienawidzili ich, nie ufali im, uważali, że zadają śmierć dzieciom, bo chrzczą małe, umierające niemowlęta. Jeśli było małe dziecko, to faktycznie, za zgodą rodziców, jesteś zobowiązany ochrzcić dziecko, które jest zagrożone śmiercią. Więc rodzice się zgadzali, ksiądz chrzcił i dziecko umierało. Tak więc Indianie myśleli: o, to chrzest sprawia, że umierają. Takimi byli ignorantami. Więc niektórzy Indianie byli do nich bardzo wrogo nastawieni.
Musieli więc pogodzić się z myślą o otrzymaniu siekiery w głowę o każdej porze dnia i nocy. Wprost w tył głowy, cios, który by ich wykończył, gdyby tylko któryś z wrogich członków zdecydował się ich zabić. Musieli tak żyć dzień i noc. W tym sensie byli jak żywe trupy.
W końcu udało im się nawrócić większość narodu Huronów. Jednak wkrótce po dokonaniu tego doniosłego wyczynu naród ten został zaatakowany przez Irokezów, którzy okazali się uporczywie wrogo nastawieni do wysiłków misyjnych i Wiary katolickiej. Irokezi byli mieszkańcami dzisiejszej północnej części stanu Nowy Jork. Byli bardzo wojowniczy i dzicy. Irokezi przybyli i zniszczyli wszystkie wioski Huronów, zabili wszystkich mieszkańców i schwytali wielu misjonarzy na tortury.
Kapłani w tych atakach nie porzucili swoich ludzi, ale pozostali we wsiach, czekając na napastników, wiedząc, że zbliża się ich śmierć. Jeden kapłan był namawiany przez Huronów do ucieczki, ale został, aby namaścić umierających, tylko po to, by otrzymać salwę strzał prosto w twarz.
Ale taka śmierć była szybka i miłosierna w porównaniu ze śmiercią Jeana de Brébeuf. Został przywiązany do słupka i rozebrali go do naga. W bluźnierczej imitacji chrztu polewali go wrzątkiem. Przyłożyli mu do oczu rozżarzone węgle. Zrobili naszyjnik z kamiennych głowic toporków, podgrzali je w ogniu, a następnie założyli mu ten naszyjnik na szyję i pozwolili mu wisieć na jego nagiej piersi, wypalając się w jego ciele. Podczas tego wszystkiego, św. Jean modlił się za swoich prześladowców i nakłaniał innych misjonarzy oraz Indian-katolików, którzy również byli poddawani torturom w tym czasie by byli niezłomni w wyznawaniu Wiary. W końcu zabili go nożem, wyrwali mu serce, zjedli je i spalili to, co zostało z ciała. Pozostali przeszli podobne ostatnie chwile.
Chociaż te wydarzenia są dla nas obrzydliwe, są to wydarzenia chwały Bożej, chwały Kościoła i chwały dusz. Są chwałą Bożą, bo w nich stworzenie służy swojemu Bogu aż do skrajnego bohaterstwa. Po tym, jak dzień po dniu prowadzili życie pełne poświęcenia, aby nieść Wiarę Indianom, święty Jean de Brébeuf i jego towarzysze ofiarowali się w ostatecznej ofierze w ostatecznej służbie Bogu. Stworzenie nie mogło lepiej służyć Stwórcy niż ofiarować swoje życie i śmierć w bezinteresownej ofierze.
Te wydarzenia są chwałą Kościoła, ponieważ te święte męczeństwa świadczą o jego mocy uświęcania ludzi, doprowadzania ich przez głoszenie ewangelii, rozdawanie sakramentów do heroicznej miłości Boga. Ci młodzi ludzie mogli mieć łatwe życie we Francji, a oddali swoje życie Bogu, ponieważ byli przynaglani miłością Chrystusa, jak mówi św. Paweł: Miłość bowiem Chrystusowa przyciska nas. I tego nauczyli się od Kościoła Katolickiego. Ich miłość do Boga przerasta wyobraźnię, że ktoś mógłby być tak odważny, by robić takie rzeczy; tak miłosierny, aby nieść wiarę tym Indianom na chwałę Boga. I świadczy to o obecności Boga w duszach tych ludzi. A jeśli Kościół uświęca ludzi, to jest jedynym prawdziwym Kościołem Bożym, ponieważ Bóg jest prawdą i może uświęcać tylko w prawdzie.
Te wydarzenia są chwałą tych dusz, tych świętych, hojnych dusz, które tak czule i wytrwale kochały naszego ukrzyżowanego Pana, że Go naśladowały aż po krzyż. Te wydarzenia są ich chwałą, ponieważ ich święte ofiarne życie zostało ukoronowane świętą ofiarną śmiercią. Nie mogło być bardziej doskonałe. Wszyscy ludzie muszą umrzeć śmiercią, ale kiedy ich śmierć jest aktem w okolicznościach i ukoronowaniu doskonałej służby i doskonałej miłości do Boga, staje się chwalebną śmiercią, zwycięską śmiercią, która zostanie nagrodzona wiecznym zmartwychwstaniem i życiem.
Św. Paweł powiedział to wszystko pięknie i zwięźle, kiedy powiedział: Dla mnie bowiem życiem jest Chrystus, a śmierć zyskiem. To znaczy naśladować dzień po dniu ofiarne życie Chrystusa. Umrzeć to otrzymać koronę obiecaną przez Boga za to ofiarne życie. A im większe nasze poświęcenie, tym większa nasza korona.
W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz