Strony

wtorek, 2 listopada 2021

WAHAJĄCE SIĘ PAPIESTWO

 

WAHAJĄCE SIĘ PAPIESTWO

 

OD XVIII WIEKU PAPIEŻE OSCYLOWALI MIĘDZY DWOMA RÓŻNYMI DROGAMI W STOSUNKU KOŚCIOŁA DO ŚWIATA WSPÓŁCZESNEGO


Link do wersji PDF: https://docer.pl/doc/exse8nx

Teza ogólna. W tej serii artykułów zatytułowanej The Roots of Vatican II spróbuję wyjaśnić, w jaki sposób Vaticanum II był możliwy w monolitycznie stabilnej instytucji, takiej jak Kościół Katolicki. Jak mógł, za pomocą jednego soboru, radykalnie zmienić swoje dogmaty, liturgię, dyscyplinę i postawy, aby aprobować wszystko, co kiedyś potępiał, i potępić wszystko, co niegdyś aprobował?

Naszą odpowiedzią na ten problem jest to, że Vaticanum II nie jest dziełem Kościoła, ponieważ nie jest dziełem tych, którzy naprawdę reprezentują Kościół Katolicki. Jest to dzieło modernistów, heretyków lub zwolenników herezji, którzy powoli infiltrowali Kościół, aż zdołali zostać mianowani na wysokie stanowiska i z takiego punktu wlać swój śmiertelny jad w żyły Kościoła. W rezultacie Kościół ma zatrute instytucje, począwszy od samego Watykanu, poprzez swoje diecezje, wielkie zakony, seminaria, uniwersytety, klasztory, aż do najmniejszych i najmniej znaczących jednostek. Zatrucia nie dokonali jednak ci, którym powierzono autorytet Chrystusa, ale obcy — Moderniści i modernizatorzy — którym prawowita władza pozwoliła jednak wejść do owczarni.

Tematem naszej serii jest otwarcie drzwi heretykom przez prawowitą władzę. Proces przechodzenia przez bramę najpierw jako seminarzyści i księża, a stamtąd aż do otrzymania mitry i wreszcie papieskiej tiary, był długi, powolny i nieubłagany.

Zaczęło się moim zdaniem w XVIII wieku. Wiek ten charakteryzował się dwoma bardzo silnymi siłami antykatolickimi: (i) duchem niewiary, którego uosobieniem byli Wolter i Encyklopedyści; (2) duch jansenizmu, uosabiany przez rzekomo katolickich monarchów i ich dwory, zwłaszcza Hiszpanii, Portugalii, Francji i Austrii, a także wielu mniejszych królestw. Te dwie siły były blisko sprzymierzone, mając za wspólnego wroga papieża Rzymu i samo papiestwo. W rzeczy samej, cała „katolicka” Europa była wypełniona gryzącym zapachem antykatolicyzmu. Jak na ironię, czasami Kościół znajdował więcej pokoju na ziemiach rządzonych przez protestantów i schizmatyków.

Papieże XVIII wieku stanęli przed trudnym dylematem. Jak Kościół poradzi sobie z katolickimi państwami, które są mu faktycznie wrogie? Jak ocalić prawa Kościoła? Jak uchronić te państwa przed popadnięciem w schizmę, co z radością zrobiliby ich przywódcy - i grozili, że zrobią?

Wśród kolegium kardynałów istniały dwie szkoły myślenia w tej kwestii. Niektórzy mówili, że prawa Kościoła muszą być zachowane za wszelką cenę i że papież powinien przyjąć twarde stanowisko wobec tych, którzy te prawa deptali. Wzywali do bezkompromisowej praktycznej postawy wobec „oświeconych” – niewierzących, masońskich, jansenistycznych i liberalnych – dworów królewskich. Partia ta była znana jako zelanti, po włosku gorliwy, zealot (zelota) nie jest odpowiednim tłumaczeniem na angielski. Sprzeciwiali się im bardziej przychylnie nastawieni kardynałowie, w skład których wchodzili: (1) ci, którzy nie byli zarażeni żadną z nowoczesnych idei, ale odczuwali potrzebę kompromisu w porządku praktycznym w celu zachowania pozycji Kościoła w tych państwach oraz (2) tych, którzy faktycznie zostali zarażeni w większym lub mniejszym stopniu przez nowoczesne idee, nie umniejszając jednak doktryny Wiary.

Należy podkreślić, że „akomodacjoniści”, jak ich będziemy nazywać, nie byli modernistami. Nie byli za rozwadnianiem doktryny Wiary ani świętych praktyk Kościoła, aby zadowolić ówczesną, nowoczesną mentalność. Opowiadali się jedynie za drogą kompromisu z wrogimi państwami w nadziei na znalezienie z nimi rozwiązania, które uchroniłoby Kościół przed gorszym złem, na przykład takim, że Francja, Hiszpania, Portugalia czy Austria popadną w schizmę. Gdyby nawet jedno z tych państw stało się schizmatyckie, konsekwencje dla Kościoła byłyby nie do oceny, jeśli weźmie się pod uwagę ogromne imperia, które posiadał każdy z tych krajów, imperia, w których katoliccy misjonarze pracowali ciężko przez setki lat, aby nawrócić tubylców i założyć Kościół. Kościół w końcu zawsze wygrywał grę na przeczekanie. Kościół jako instytucja zawsze przetrwał swoich prześladowców. Burze przychodziły i mijały, ale Kościół i towarzyszące mu papiestwo zawsze wychodziły nienaruszone, choć może trochę potrącone. Z suchych pokładów Barki Piotrowej można było w miarę upływu czasu obserwować tonące statki jej wrogów.

Z drugiej strony zelanti, czyli „anty-akomodacjoniści”, jak ich nazwiemy, mówili, że niewiara „Oświecenia” jest diaboliczna i że nie można z nią iść na żadne kompromisy, nawet te o charakterze praktycznym, które dotyczyły stosunków Kościoła z państwami.

Z pewnością problem był drażliwy. Osiemnastowieczne narody zachowały w swoich instytucjach politycznych i w stosunkach Kościół-Państwo cały średniowieczny system. Monarcha był uważany za obrońcę Wiary w swoim królestwie. Cieszył się wszystkimi przywilejami i koncesjami, jakie uczyniono jego poprzednikom w tym celu. Praktycznie we wszystkich przypadkach, na przykład, to monarcha mianował biskupów swojego królestwa i to papież zatwierdzał nominację i nadawał im jurysdykcję. Nawet w epoce wiary taki system był niebezpieczny i pełen problemów. W średniowieczu Kościół był nieustannie prześladowany przez ingerencję tych monarchów w jego sprawy. Inwestytura świecka była plagą, która wydawała się niemożliwa do wykorzenienia. Powoływanie biskupów niegodnych moralnie, których tytuł do urzędu opierał się na tym, że byli przyjaciółmi króla, było kolejną infekcją, która doprowadziła do straszliwych nadużyć i zgorszenia. Dlaczego Kościół tolerował takie rzeczy? Bo można było dzięki temu zyskać ogromne dobro, a mianowicie, że państwo było państwem katolickim, które prawnie i kulturowo uznawało królewskość Pana Naszego Jezusa Chrystusa. To katolickie państwo i katolicka kultura niezmiernie przeważyły zło wtrącających się królów. Kultura wiary wytworzyła świeże powietrze publicznego i prawnego przylgnięcia do nadprzyrodzonej prawdy i moralności. W tej zdrowej atmosferze Kościół mógł realizować swoją misję powierzoną mu przez Boga: zbawienie dusz, czynienie ludzi świętymi.

I czynił on świętych. Katolicka prawda i pobożność domu została potwierdzona publicznym poparciem i akceptacją samych norm w społeczeństwie. Chociaż nie wszyscy przestrzegali przykazań, to z pewnością fakt, że wszyscy uważali je za prawdziwą regułę życia, udzielał niezmierzonego wsparcia każdemu, kto chciał żyć według przykazań.

Sporadyczne mieszanie się monarchów w sprawy Kościoła nie było w epoce wiary bardziej irytujące dla Kościoła niż mucha dla wielkiego rzeźbiarza, głęboko pochłoniętego tworzeniem wspaniałego dzieła sztuki.

Jednak w miarę upływu czasu wiara ludu zaczęła słabnąć. Dotyczyło to zwłaszcza klas wyższych. Pojawił się protestantyzm, który swój sukces zawdzięczał nie atrakcyjności doktryny luterańskiej, ale atrakcyjności brudnego zysku, ponieważ Luter czynił głową kościoła księcia danego regionu. Własność kościelna oczywiście przechodziła na niego. Nie trzeba dodawać, że miało to wspaniały wpływ na jego dochody. Książę został ponadto uwolniony od konieczności posłuszeństwa Rzymowi i od strachu przed utratą władzy przez papieską ekskomunikę.

W miarę upływu dziesięcioleci katoliccy monarchowie dość tęsknie spoglądali na sytuację królów i książąt protestanckich królestw i księstw, z ich wzbogaconymi skarbonami i wolnością od Rzymu. Więc oni również szukali systemu, dzięki któremu mogliby czerpać korzyści z Kościoła. Jednym z takich atrakcyjnych systemów był jansenizm — „katolicki protestantyzm” — nazwany tak, ponieważ zachował zewnętrzne cechy katolicyzmu, podczas gdy jego wnętrze było całkowicie kalwińskie. W XVIII wieku jansenizm miał nie tylko teologiczny program reformy Kościoła od wewnątrz, aby uczynić go protestanckim, ale także program polityczny, antymonarchistyczny i prorewolucyjny. Ich zdaniem monarchie musiały ustąpić wobec żądań mentalności protestanckiej, tj. musiały zadowolić się byciem figurantem, który przewodniczył reżimowi demokratycznemu. Przedrewolucyjni monarchowie oczywiście nie ufali im, ale często sprzymierzali się z nimi i wybierali jansenistów na swoich ministrów, ponieważ zawsze faworyzowali kontrolę Kościoła przez monarchę, jak na przyzwoitych protestantów (wewnętrznie) przystało. Tak więc osiemnastowieczni monarchowie obżerali się władzą i bogactwem, którymi karmili ich jansenistyczni ministrowie, bez magazynu władzy papiestwa i bogactwa Kościoła na ich ziemiach. Potężni monarchowie nie zdawali sobie sprawy, że są tuczeni do zabójstwa.

Innym silnym ruchem w tym stuleciu był febronianizm, system, który w uproszczeniu odmawiał władzy papieskiej i czynił biskupa niezależnym od Rzymu i podporządkowanym tylko królowi lub miejscowemu księciu. Dokonał wielkich inwazji na wiele dworów Europy, a w konsekwencji głów biskupów, których te dwory mianowały.

Wiek osiemnasty był ponadto wiekiem niewiary, całkowitego zaprzeczenia Chrześcijaństwa, odkrytej apostazji od wiary. Modne było bycie niereligijnym i lekceważącym. Bluźnierczy żart sprawił, że stawano się społecznie akceptowalnym. Ta intelektualna i moralna choroba była powszechna, wyniszczając prawie całkowicie arystokratów i dokonując poważnych inwazji na klasę średnią. Niższe klasy nie zostały jeszcze dotknięte i zdołały zachować i praktykować swoją wiarę dość żarliwie.

Papieże tego stulecia odziedziczyli więc sytuację, w której monarchowie katoliccy korzystali z jednej strony ze wszystkich przywilejów przyznanych im w lepszych czasach przez Kościół w zakresie sprawowania władzy na ich ziemiach, ale z drugiej byli skażeni antykatolickimi ideami i postawami. Nie tylko korzystali ze swoich starożytnych przywilejów, przyznanych ich pobożnym przodkom (np. mianowania biskupów), ale domagali się coraz to większych ustępstw, coraz większej niezależności od Rzymu. Było jasne, że chcieli całkowicie pozbyć się papiestwa, jeśli mogli, a przynajmniej zredukować je do zupełnie nieistotnego urzędu.

Tak więc problemem stojącym przed papieżami tego stulecia było to, jak postępować z tymi monarchami, a jednocześnie chronić prawa Kościoła. Nie było to łatwe zadanie, nic dziwnego zatem, że były dwie partie, dwie przeciwstawne szkoły myślenia, jak to zrobić.

Moim zdaniem, najgłębsze korzenie Soboru Watykańskiego II tkwią w akomodacjonizmie XVIII-wiecznych papieży.

Wahające się papiestwo. W obliczu tego przytłaczającego problemu różni papieże proponowali więc różne rozwiązania. Były, jak powiedziałem, dwie partie, z których każda reprezentowała przeciwstawne podejście. Akomodacjoniści opowiadali się za miękkim podejściem, w nadziei, że czas uzdrowi problemy, a Kościół przeżyje i prześcignie swoich prześladowców. Anty-akomodacjoniści uważali przeciwnie, że twarde podejście jest konieczne, ponieważ moce, które zawezwano przeciwko Kościołowi, były nie tylko opresyjne, ale i śmiertelne. Żaden kompromis nie był możliwy, bez względu na wszystko, nawet na schizmę różnych państw.

Sobór Watykański II udowadnia ponad wszelką wątpliwość, że anty-akomodacjoniści mieli rację. Dokładnie odczytali naturę wroga w XVIII wieku. Historia wyraźnie pokazuje, że trucizna XVIII wieku stopniowo stała się rewolucją francuską, która z kolei wyprodukowała liberalnego katolika początku i połowy XIX wieku. Liberalny katolik pod koniec XIX wieku był modernistą, knującym z cierpliwością i przebiegłością obalenie Kościoła od wewnątrz. Modernista ucieleśnia w jednej osobie toksyczne ruchy XVIII wieku: (1) niewiarę w postaci racjonalizmu, subiektywizmu i ekumenizmu; (2) jansenizm w postaci przekształcenia świętych obrzędów i dyscyplin Kościoła zgodnie z normami protestanckimi; (3) Febronianizm, przez zredukowanie papiestwa do jedynie honorowego urzędu, poprzez doktrynę kolegialności biskupów.

Gdyby akomodacjoniści widzieli przyszłość, z pewnością porzuciliby swój program akomodacji. Pragnęli dobra Kościoła i pragnęli jego rozkwitu. Nie pragnęli żadnej z przemian Kościoła, jakie dał nam Vaticanum II i jego efekty.

Jeśli przyjrzeć się osobom wybieranym na papiestwo od połowy XVIII wieku, a także ich polityce, można zauważyć wyraźny trend oscylowania między akomodacjonizmem a anty-akomodacjonizmem. Zobaczmy:

Benedykt XIV (1740-1758)

akomodacjonista

Klemens XIII (1758-1769)

anty-akomodacjonista (zagorzały)

Klemens XIV (1769-1774)

akomodacjonista (zagorzały)

Pius VI (1775-1799)

anty-akomodacjonista

Pius VII (1800-1822)

akomodacjonista (zagorzały)

Leon XII (1823-1829)

anty-akomodacjonista

Pius VIII (1829-1830)

akomodacjonista

Grzegorz XVI (1831-1846)

anty-akomodacjonista (zagorzały)

Pius IX (1846-1878)

akomodacjonista (zagorzały)
później
anty-akomodacjonista (zagorzały)

Leon XIII (1878-1903)

akomodacjonista (zagorzały)

Św. Pius X (1903-1914)

anty-akomodacjonista (zagorzały)

Benedykt XV (1914-1922)

akomodacjonista (zagorzały)

Pius XI (1922-1939)

akomodacjonista

Pius XII (1939-1958)

akomodacjonista (zagorzały)

 

Przyglądając się historii papieży od 1740 r., można dostrzec wyraźny, wahający się trend, wahania polityki dotyczącej tego, w jaki sposób, w praktycznym porządku, Kościół będzie żył w coraz bardziej wrogim świecie. Podkreślam raz jeszcze, że mówimy tutaj o porządku praktycznym, ponieważ wszyscy ci papieże, czy to akomodacjoniści, czy anty-akomodacjoniści, wszyscy wspaniale bronili w swoim nauczaniu Wiary przed liberalizmem, modernizmem, racjonalizmem i podobnymi pomyjami począwszy od XVIII wieku. Z drugiej strony należy zauważyć, że od 1878 do 1958 r. rząd Kościoła był akomodacyjny, z wyjątkiem jedenastu wspaniałych lat św. Piusa X, Wielkiego, który jaśniej niż którykolwiek z jego poprzedników lub następców, odczytywali znaki czasu i podejmowali niezbędne i skuteczne środki, aby zapobiec wydarzeniu się Soboru Watykańskiego II. Należy również zauważyć, że wahadło przestaje się wahać po 1914 roku. Rzeczywiście, na konklawe w 1922 roku partia antymodernistyczna, kierowana przez kardynała Merry del Val, sekretarza stanu św. Piusa X, nie mogła zebrać wystarczająco dużo głosów by wydać anty-akomodacjonistycznego kandydata. Wahadło zatrzymało się i stanęło po stronie akomodacji.

Efekt był katastrofalny. Za św. Piusa X Angelo Roncalli został wezwany do Rzymu, aby rozliczyć się ze swojego modernizmu. Kardynał De Lai napisał w jego teczce, pomimo protestów Roncalliego o niewinności, słowa „podejrzany o modernizm”. W 1925 ten sam Roncalli, zawsze przeładowany swoimi modernistycznymi ideami, wciąż powiązany z najgorszymi elementami w Kościele, miał zostać konsekrowany na biskupa w Rzymie z mandatu papieża Piusa XI. W 1954 roku, po skandalicznej służbie we Francji jako nuncjusz, papież Pius XII mianował go patriarchą Wenecji. Sam Ojciec Święty przyodziewał wilka nie tylko w owczą skórę, ale także w kardynalski czerwony jedwab, przygotowując go doskonale na kolejnego Wikariusza Chrystusa. W 1958 koszmar stał się rzeczywistością i nadszedł dzień chwały dla wszystkich wrogów Kościoła: modernista zostałby wybrany do papiestwa.

Jansenizm, gallikanizm, regalizm, febronianizm. Wspomnieliśmy już o tych „izmach” z XVIII wieku. Trzeba się im bliżej przyjrzeć, bo musimy je zrozumieć, aby zrozumieć decyzje podejmowane przez ówczesnych papieży.

Najpierw spójrzmy na jansenizm. Jest to bardzo trudny do zdefiniowania ruch, niemniej jednak był to silny i zdefiniowany ruch w osiemnastowiecznej Europie. Jego początki sięgają człowieka zwanego biskupem Janseniuszem z Ypres w Belgii (1585-1638). W swojej książce zatytułowanej Augustinus przedstawił interpretację nauki o łasce św. Augustyna, która nie różniła się zasadniczo od nauki kalwinizmu. Istotnym punktem jansenistycznej doktryny o łasce jest zaprzeczenie wystarczającej łaski. Zaprzeczają, że istnieje łaska dana każdemu człowiekowi, która wystarcza do zbawienia jego duszy. Dla jansenisty wszelka łaska uczynkowa jest łaską skuteczną, dzięki której jej odbiorca traci wolność i jest prowadzony do dobrych uczynków praktycznie na sposób robota. Ci, którzy otrzymują tę skuteczną łaskę, których jest niewielu, idą do nieba; ci, którzy nie otrzymują tej skutecznej łaski, których jest wielu, idą do piekła. Od razu możemy powiedzieć, jakie będą społeczne skutki tej okropnej doktryny. Z jednej strony zrodzi wyniosłych wybrańców, czystych, którzy przekonali się, że znajdują się pod działaniem robotycznego zaklęcia skutecznej łaski. Stają się niezdolni do grzechu. Są pewni swojego zbawienia. Są tak pewni swego zbawienia, że ​​nie potrzebują Kościoła z jego hierarchią i sakramentami. Z drugiej strony spowoduje to w bardziej pokornych ludziach rozpacz o ich wieczne zbawienie, przekonanych, że nie są nadprzyrodzonymi robotami, ale od czasu do czasu popełniają grzechy. Nie mają motywacji, aby doskonalić się duchowo, dążyć do cnoty miłości i wiecznego błogosławieństwa, ponieważ są wśród mas potępionych.

Podczas gdy ci potępieni oddadzą się rozpuście, czyści będą zachowywać, przynajmniej na zewnątrz, szlachetne życie moralne, ale wewnątrz będą pyszni niczym diabły. Ta pycha przejawi się w porządku kościelnym i politycznym w postaci rebelii. Ludwik XIV rozumiał w nich tę cechę. W przeciwieństwie do swoich nieudolnych następców, dosłownie wykorzenił ich, niszcząc ich centrum w Port-Royal, paląc je doszczętnie oraz ekshumując ciała na cmentarzu i zakopując je gdzie indziej. Niestety to zdecydowane działanie nie wystarczyło, by zmiażdżyć tę heretycką zarazę. Janseniści mnożyli się nie tylko we Francji, ale w całej Europie, w tym w samym Rzymie.

Jansenizm był czymś w rodzaju modernizmu. Janseniści uważali się za katolików, chociaż ich doktryny zostały potępione przez papieża, a nawet wielu papieży. Odrzucali papieskie potępienia jako dokumenty, które nie rozumiały ich właściwie i nie przedstawiały wiernie ich nauk. Moderniści mówili to samo, co janseniści, gdy zostali potępieni przez św. Piusa X. Co więcej, janseniści nie potępili Mszy i sakramentów, jak uczynili to Luter i Kalwin, ani nie odrzucili autorytetu papieża, przynajmniej w teorii. Ale tak jak moderniści, chcieli przekształcić katolicyzm od wewnątrz. Wiedzieli lepiej niż hierarchia, jaki powinien być katolicyzm. W rezultacie mieli cały program reformy Kościoła od roli papieża do tego, ile kwiatów - jeśli jakieś w ogóle - powinno znaleźć się na ołtarzu. Kiedy czyta się na przykład reformy uchwalone przez synod jansenistów w Pistoi w 1786 roku, brzmi to jak Vaticanum II i Nowa Msza. Wymyślili nawet własny brewiarz, pozbawiony wszystkiego, co uważali za niewłaściwe. Brewiarz narzucony przez Jana XXIII w 1962 roku jest niezwykle podobny do brewiarza jansenistycznego z XVIII wieku.

Chcieli również przekształcić porządek polityczny od wewnątrz. Janseniści nie byli typowymi hodowcami świń, ale byli albo arystokratami, albo ludźmi z wyższej klasy średniej, którzy mieli pewne wpływy. Zauważcie, że to właśnie te same klasy zostały mocno zarażone niewiarą i bezbożnością „Oświecenia”. Te dwa ruchy szły w parze i miały podobne cele. Janseniści z tych klas ludzi byli bardzo demokratyczni – naturalna konsekwencja protestantyzmu – i nienawidzili monarchii w swoich narodach. Jak na ironię, janseniści weszli głęboko w rządy tych monarchów – Pombal w Portugalii, Choiseul we Francji, Kaunitz w Austrii – i zostali wirtualnymi premierami. Nic dziwnego, że w czasie rządów tych jansenistów, którzy cały czas udawali, że służą swoim „ukochanym” monarchom, władza i prestiż tych monarchii stopniowo ulegały erozji, aż w końcu zostały zmiecione przez wichurę Rewolucji.

Gallikanizm był, i nadal jest, postawą wśród Francuzów, że Kościół we Francji jest w jakiś sposób niezależny od autorytetu Rzymu. Sam w sobie gallikanizm nie jest skażony herezją, ale cuchnie schizmą. Teoretycznie uznają prymat następcy św. Piotra, ale uważają, że jego decyzje muszą spotkać się z aprobatą hierarchii francuskiej, zanim będą mogły zostać uznane za ważne i obowiązujące we Francji. Monarchia Burbonów w XVIII wieku była całkowicie i zupełnie gallikańska, podobnie jak większość biskupów i duchowieństwa. Nigdy nie byli ekskomunikowani przez papieży, w obawie przed gorszym złem, a mianowicie francuską wersją Henryka VIII. Tak więc przez wiele dziesięcioleci papieże odwracali wzrok i znosili wszystko, co mogli, aby uchronić ten wspaniały kraj przed pójściem drogą Anglii.

W innych krajach regalizm jest po prostu gallikanizmem, ponieważ słowo gallikanizm nie miałoby zastosowania. Pochodzi od łacińskiego słowa Gallia, które oznacza Francję. Ale w istocie był taki sam, bez względu na to, czy była to Hiszpania, Portugalia, Austria, Królestwo Neapolu, Rosja, Prusy, czy wiele drobnych państw niemieckich.

Febronianizm jest spokrewniony z gallikanizmem, ale z niemieckim akcentem. W 1763 roku ukazała się w Brukseli książka pt. Księga Justyna Febroniusza o obecnym stanie Kościoła. Febroniusz to pseudonim biskupa, jednego z pomocniczych Trewiru, niejakiego Jana Mikołaja von Hontheim. Powiedział, że Kościół jest republiką i że papież uzurpował sobie autorytarną i monarchiczną rolę, jaką pełni. Jego praca była wyrazem oddolnego przekonania wielu duchownych niemieckich, że Kościół katolicki jest w stanie zepsucia, zarówno jeśli chodzi o doktrynę, jak i dyscyplinę. Chcieli zobaczyć całkowitą reformę katolicyzmu. Chcieli przywrócić Kościół do czasów wczesnego Chrześcijaństwa, przynajmniej tak, jak sobie to wyobrażali. Brzmi znajomo? Febroniusz (Hontheim) wzywał do zjednoczenia wszystkich Chrześcijan. Aby osiągnąć ten cel, chciał ograniczyć władzę Biskupa Rzymskiego, zwołać sobór wszystkich Chrześcijan, któremu papież miałby podlegać, oraz zreformować „nadużycia” Kościoła rzymskiego. Brzmi znajomo? Chciał, aby papież miał prymat kierowania, ale nie jurysdykcji. Brzmi znajomo? To, czego żądał Febroniusz, dał Sobór Watykański II i fałszywi papieże Soboru Watykańskiego II.

Niezbyt ładny obraz. Gdy osiemnastowieczni papieże spoglądali przez okno na świat, nie znajdowali pociechy. Dawno minęły czasy średniowiecznych monarchii katolickich, które, choć od czasu do czasu niesforne, głęboko wierzyły w Wiarę katolicką i uznawały prawa i przywileje Papieża Rzymskiego, Wikariusza Chrystusa. Teraz jedna trzecia średniowiecznego Chrześcijaństwa popadła w herezję, włączając w to całe królestwa Anglii, Szkocji, Holandii, Danii, Prus, wiele małych księstw niemieckich, większość kantonów szwajcarskich. Katolicka Irlandia znajdowała się pod butem arcyprotestanckiej Anglii, gdzie Wiara była wciąż zakazana. Biskup Challoner, słynny rewizor Biblii Douay-Rheims, odprawiał Mszę w angielskich tawernach, nieustannie obawiając się przybycia policji.

Czy ci papieże mogli być pocieszeni przez swoich katolickich poddanych? Ledwie. Francja, Hiszpania, Neapol, Austria, katolickie części Niemiec, Portugalia, państwa Północnych Włoch, a także rozległe imperia Francji, Hiszpanii i Portugalii, znalazły się pod wpływem monarchów zarażonych gallikanizmem, regalizmem, Jansenizmem i/lub Febronianizmem. Dodajcie do tego obrzydliwego gulaszu składnik osiemnastowiecznej tak zwanej filozofii, która była czystą bezbożnością „wypływającą” z piekła.

Te pięć elementów, gallikanizm, regalizm, jansenizm, febronianizm i filozoficzna niewiara różniły się między sobą, czasem nawet dość mocno. Ale wszystkie miały jednego znienawidzonego wroga: Rzym.

Zniszczenie władzy papieża było punktem, w którym zbiegły się wszystkie te ruchy. Połączyły siły i dążyły do tego celu z demonicznym zapałem. Ich pierwszą ofiarą miało być Towarzystwo Jezusowe.

Papieże osiemnastego wieku mieli zatem wybór w obliczu tej narastającej burzy wrogiej władzy i wpływów przeciwko władzy papiestwa, a tak naprawdę przeciwko samemu katolicyzmowi. Jak Kościół przetrwa to wszystko? Jak można zachować Chrześcijaństwo?

To właśnie odpowiedź na to pytanie podzieliła kardynałów, a co za tym idzie papieży, na dwie partie: (1) tych, którzy opowiadali się za kompromisem z pożerającymi siłami, aby je zadowolić i zaspokoić ich apetyt (akomodacjoniści); (2) tych, którzy opowiadali się za twardą linią, bez kompromisów i ustępstw, nawet ryzykując obrazę katolickich państw (anty-akomodacjoniści). Od czasów Benedykta XIV papiestwo wahało się między tymi dwoma strategiami, aż w końcu w XX wieku pierwsza partia, akomodacjoniści, zwyciężyła z trzema kolejnymi papiestwami w latach 1914-1958. Korzystając z tych czterdziestu lat słabości, nieugięci wrogowie taranowali i uderzali w bramy Kościoła, aż w październiku 1958 r. bramy te zostały przełamane, a wrogowie wylali się na święty wewnętrzny dziedziniec Kościoła rzymskokatolickiego w osobie modernisty Jana XXIII. Nadal tam są.

Autorstwa J. Ex. x. bp. Donalda J. Sanborna.


Źródło: https://www.yumpu.com/en/document/view/34983584/the-pendulating-papacy
Omawiane również w: https://www.youtube.com/watch?v=Yb9JyV0EI40
Przełożył z j. angielskiego Król Krzysztof, Listopad 2021

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz